37 PZU Maraton Warszawa

 

12048412_826251794159997_491993839_n

 

Relacja z maratonu naszego kolegi Olka Pawlickiego:

Pobiec w Warszawie, w stolicy, w wielkim mieście to było z jedno z moich marzeń, większych może mniejszych, ale na pewno marzeń. Biegałem we Wrocławiu, Poznaniu, widziałem Kraków , było rewelacyjnie, prawdziwe święto sportu więc pomyślałem, że w Warszawa to dopiero będzie wydarzenie. I zapadła decyzja, wpisowe, hotel, rezerwacja – jedna noc (bez śniadania bo apetytu rano nie będzie, za to ścisk w żołądku to i owszem), i zaczęło sie odliczanie, 6 miesięcy do startu, 5 miesięcy później 4 , i myśli że już tylko 3 miesiące… więc trzeba się zabrać do solidnej roboty… są zrywy, ale brak czasu, chwilowe spadki mocy biorą czasami górę, jednak kilometraż mozolnie ale się zwiększa z tygodnia na tydzień … lecz nagle zostało tylko 30 dni i albo teraz albo nigdy… No to poszło kilka połówek, jedno i tylko jedno wybieganie 35km i już ostatnie dwa tygodnie przez które nie zrobiłem niestety nic , no poza wybiciem sobie z głowy wszelkich rekordów, życiówek i szarpania się 😀 więc psychicznie byłem wyluzowany, i może o to chodziło 😀


Sobota 26 wrześnie 6:00 rano pociąg do Wrocka, dalej do Warszawy już samochodem z kolegą. Po drodze Biedronka, zakupy, zero tłuszczu, już tylko węglowodany, żeby glikogen zatankować do pełna, po korek 😀 Na miejscu po godzinie 15:00, szybkie zakwaterowanie, auto na parking hotelowy i chodu na Narodowy…. (matko jedyna jaka ta Warszawa wielka, wpuścić wsiura do miasta…, gdzie to metro, gdzie tego szukać, gdzie bilet, w którą stronę na stadion, kasować bilet czy nie kasować, ale nie ma kasownika, masakra…) trafiliśmy jakoś w końcu. Teraz tylko nocka, i po medal… śpię… a sen o Warszawie staje się faktem… Pobudka o 6:00, poranna kawa, wschód słońca, chłodno, rześko, wymarzona pogoda… stoperan x 4, 6 żeli przy sobie więc jakoś to będzie. Tłumy biegaczy, jest kolorowo, piękny widok, a w tle z jakiś 30 kolumn głośnikowych wzdłuż startu … Czesław Niemen i słowa:
”…Kiedyś zatrzymam czas
i na skrzydłach jak ptak
będę leciał co sił
tam, gdzie moje sny
i warszawskie kolorowe dni.

Gdybyś ujrzeć chciał
nadwiślański świt,
już dziś wyruszaj ze mną tam.
Zobaczysz, jak
przywita pięknie nas
warszawski dzień…”


Odliczanie… i poszli … Kenia, za nimi elita, później Strefy 3:00, 3:15 … aż w końcu nasza 4:30 spokojnie, tempo 5:20-5:30, przeplatane marszem co 5 km, wszystko zaplanowane co do metra, plan nie może się rozsypać do 35km, później niech się dzieje wola nieba 😀 , tempo średnie do 20km utrzymywało się w okolicach 5:50, drugi żel we mnie, po pierwszym nie ma śladu…wyprzedzam baloniki na 4:15… jednak brak wybiegań szybko zaczął wychodzić, najpierw ból w kostkach, za szybko bo już na 25km, później w kolanach, skurcze łydek po 27km nie pozwalały już przyśpieszyć więc tempo spadało do 5:55 , do 6:00 i więcej. Po 30 km to już gehenna…. ciężko było przebiec 5 km i wytrzymać, dotrwać do kolejnego marszu, po 35 km już chód nie pomagał wcale, żele przestały działać, nogi i ciało nie chciało się regenerować. Ale głowa jeszcze w porządku więc szybka korekta planu i … 1 km biegu /200 metrów marszu. Już widzę stadion w oddali, nareszcie, końcówka, ostatnie 4 km niby blisko a jednak tak koszmarnie daleko, i znowu redukcja 400m biegu / 100m marszu i już tak do mety 39-ty km, maraton jest mój, i choć ledwo żyję wiem że już nikt i nic mi go nie wydrze, ale widzę faceta , zatrzymuje się na 41km, siada na krawężniku, krzyczę „dasz rady” „nie poddawaj się, nie teraz” , wstaje, biegniemy chwilę razem… 400m do stadionu i tablica z napisem „Teraz Ogień” ale jak się pytam??? 300 metrów do mety ale idę bo zaraz wbiegam na płytę boiska, tam musze biec ostatnie 200 metrów, bo przecież będą tłumy, w końcu to Warszawa, i nagle jest widzę linie i zegar który nieubłaganie pokazuje jak uciekają kolejne sekundy… ale co to do cholery? Narodowy pusty, jakiś niby tłum niewielki w okolicach mety, jakieś kilka dmuchanych balonów, jeszcze ręce w górę, zaciskam pięści, patrzę w górę, zamykam oczy.. OTWIERAM , żebym się nie wypieprzył… bo już chyba nie wstanę 😀 i jest, jest, koniec jestem na mecie 42,195km … i już Cie ktoś wypycha do wyjścia, zakładają medal i gonią cie na parking podziemny do depozytu , nie ma powrotu na płytę, bierz wodę, banana i idź już najlepiej na PKP i do domu… słaniam się na nogach, widzę kolegę , przepiękny debiut, gratuluję mu … więcej nie pamiętam… 😀
Tam na dole… radość we mnie ogromna , bo dałem rady, po raz kolejny pokonałem ten morderczy dla mnie dystans, i czas poniżej 04:30:00 (04:23:59) , ale czego chcieć więcej przy takim przygotowaniu… Więc jestem naprawdę zadowolony, szczęśliwy, śmieję się sam do siebie kiedy nie mogę usiąść bo tak mnie rwą całe nogi. Boli wszystko, każda komórka a jednak to przyjemny ból, czuje jak zalewają mnie endorfiny i może tylko dlatego nie rozsypuję się, nie rozpadam na części, utrzymuje się w jednym kawałku choć zmęczenie jest nie do opisania. Ale ciało szybko zaczyna wybaczać, siedzę, podpieram słup, oglądam medal, dopiero teraz po 20 minutach jestem w stanie popatrzeć co mi tam powiesili w pośpiechu, jest fajny, piękny, jest mój, zapracowałem na niego, zasłużyłem 😀
Dobiega kolega, też plan minimum wykonany, więc piątki, uściski, motywacja na dalsze trwanie w tym świecie biegaczy, i choć o kolejnych biegach na razie myśleć nie mogę, to wiem że zaraz , za dzień za dwa będę już planował kolejny wyjazd, może Kraków, może Dębno… i znowu będzie gadanie że teraz to już się przygotuję że ho ho :D, choć sam bieg to bieg , czas to czas, życiówki … no jak najbardziej ale najważniejsze, że biorę w tym udział, 3 rok biegam najlepiej jak potrafię i choć 20 lat już nie mam… to z niejednym młodziakiem mogę się zmierzyć he he 😀 Dla mnie liczą się ludzie którzy mają pasję… tak samo jak ja … prawdziwą …i cała ta otoczka, od treningów, endomondo 😀 , i od pakowania do wyjazdu… przez motywacyjne gadki po drodze, łapanie klimatu ( tam na miejscu dzień przed startem) , przez nockę zwykle średnio przespaną.. i obstrukcję poranna 😀 aż w końcu do odliczania 3,2,1 start…

Co do moich odczuć z wyjazdu to jednak klimatem jestem trochę zawiedziony. Dało się odczuć że dla Warszawiaków taki maraton to nic specjalnego, tam się cały czas coś dzieje, tu manifestacja, tu jakieś koncerty, to mecz, a wczoraj ktoś biegał , o i dzisiaj jakiś bieg. Wprawdzie było może i sporo ludzi/kibiców, ale jednak Wrocław i Poznań w moich odczuciach biją Warszawę na głowę. Sama trasa …hmmm taka nijaka, mam wrażenie że większość biegliśmy po jakiś zadupiach, jak w Bolesławcu po Gdańskiej, i ten Narodowy przereklamowany w moich oczekiwaniach, tak jak w Poznaniu na małych specjalnie przygotowanych trybunach czekały tłumy (dosłownie) żeby jakoś pomóc dopingiem na tych ostatnich metrach, tak tutaj trybuny raczej puste, stadion wielki ale ludzi jak na lekarstwo, narodowy świecił pustkami, no i widziałem go może przez 20 sekund bo później wygnali nas na parking od razu… i dali jakąś ohydną wodę z keczupem i dwoma kluskami makaronu – nazywali to pomidorowa… No ale co tam… Liczy się to że przybyłem, zobaczyłem i sam ze sobą zwyciężyłem, jest medal, są wspomnienia, których kupić się nie da 😀 i jest jakaś taka chęć, żeby nie przestawać się w to bawić, może nie jakoś bez opamiętania, ale na spokojnie, znajdując czas na trening ale i na odpoczynek, fizyczny ale też psychiczny. Teraz takiego potrzebuję… żeby powrócić na tą ścieżkę, zregenerowany, pełny sił, stęskniony, zdeterminowany, z planem konkretnym – może na złamanie ‘’4’’, a może bez planu, żeby tylko przebrnąć w te 4:30 … hmmm no zobaczymy. Przecież do wiosny jeszcze 6 miesięcy…:D

4035. Aleksander Pawlicki czas 4:23:46

GRATULUJEMY!!!

Dodaj komentarz